poniedziałek, 8 kwietnia 2013


Słup, impresje sokólsko-tatarskie i parę wątpliwości na  gościnnym progu

        Zaraz po wizycie w Muzeum Ziemi Sokólskiej, po którym oprowadziła nas pani Ola, absolwentka etnologii w Poznaniu, zabraliśmy się do pracy. Grupa, w której znalazłam się, miała do przygotowania temat "My stąd, kim jesteśmy?". Postanowiliśmy przeprowadzić mały trening przygotowujący nas do pozyskiwania informatorów do późniejszych wywiadów.
Zaczęliśmy zatem pytać przypadkowych przechodniów, jak odpowiedzieliby na nasze pytanie: "co to znaczy być stąd?". Sondę ropoczęliśmy w centrum miasta, w miejscu, w którym akurat znajdowała się większa grupa osób. Jak się później okazało, jest to znany w mieście słup ogłoszeniowy, punkt informacyjny i miejsce spotkań mieszkańców. To przy nim nasza sonda poniosła porażkę i także przy nim, po godzinnych negocjacjach, udało się nam złowić dwóch rozmowców, którzy wreszcie zgodzili się na wywiad następnego dnia...
Magdalena Chojnacka

*

Wystarczy pojawić się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Słup informacyjny stał się dobrym miejscem na szukanie rozmówców. Ludzie przystają obok niego, wymieniają komentarze, obserwują jak inni zawieszają swoje ogłoszenia. Tam też znalazłam pierwszego potencjalnego informatora, który właściwie sam przyłączył się do rozmowy o Sokółce. Zarówno on jak i jego znajomy chętnie opowiadali o mieście, ale niechętnie chcieli zgodzić się na rozmowę. To trudna sytuacja, gdy po rozmówcy widać, że chciałby się podzielić informacjami, lecz nie zachęca go propozycja spokojnej rozmowy przy kawie. W końcu  jednak obaj panowie zgodzili się na wywiad. Wydali się cennymi informatorami, gdyż mieszkają w Sokółce od lat i zapewne znają interesujące historie o mieście i Podlasiu.
           
Barbara Kwaśniewska

*
Podczas poszukiwań kolejnych respondentów rozmawiamy z ludźmi na ulicy. "Uczuciowa" starsza pani narzeka na rząd, powtarza, że lubi młodych. Prowadzi nas do zadymionego od papierosowego dymu baru, gdzie uprzejmy barman, nie dbając o zyski, pokazuje bardziej "odpowiednie" dla nas miejsce! Pan pod sklepem Stokrotka wspomina, że chodził do szkoły z Tatarem, opisuje tatarskie zwyczaje pogrzebowe. Pani mieszkająca w Sokółce od 30 lat uparcie twierdzi, że nie wie o niej za dużo. Kolejna osoba powątpiewając w cenność informacji, których może udzielić, stwierdza z uśmiechem, że takie to nasze zwyczaje: trzeba z czegoś żyć.  Próbujemy wytłumaczyć, że nie potrzebujemy być odsyłane do Ośrodka Kultury. Chcemy słuchać o rządzie, kolegach ze szkoły, naszych zwyczajach. Nawet, gdy ktoś mieszka tu tylko 30 lat. Nawet w zadymionym barze.
Natalia Nojek

*
W Sokółce, gdzie gęściej sypie śnieg...
Jest bardziej mokry, buty szybciej przemakają, a zimno doskwiera bardziej przenikliwie. To tylko jedno z kilku złudzeń, jakich doznałem po pierwszym spotkaniu z Sokółką. Poza tym, jedzenie jest dziwne, zapachy śmierdzące, a budynki z oznaczeniami „Na sprzedaż” dobitnie świadczą, że miejscowość wymiera i już niedługo nie pozostanie po niej kamień na kamieniu. Zaraz potem rozpogadzam się, kiedy wchodzę do sklepu, a pani sprzedająca wita mnie ciepłym uśmiechem, na półkach odnajduję znajome marki słodyczy. Potem spotkanie w grupie, przyjazna atmosfera żartów i wiara, że zlecone zadania na praktyki nie są misjami niemożliwymi, ale są tylko kwestią czasu, wzajemnego wsparcia i osobistej determinacji.
Siedzę przy komputerze, wyglądam za okno i zastanawiam się, co sprawia, że w obcym mieście, w którym nigdy nie byłem, a jego położenia nie jestem w stanie pokazać na mapie, nagle czuję się bezpiecznie i komfortowo? Po wejściu do jadłodajni, wyglądającej według pierwszych szacunków na absolutną melinę, odnajduję pomidorową i chociaż nie jest taka, jaką przygotowywała mi mama w domu, przełamuję pierwsze lody z wejściem w Sokółkę. Później spotykam znajome twarze po śniegowej odysei w ośrodku. Ale najbardziej uspokajają mnie znajome marki produktów, które codziennie konsumuję – ulubiona czekolada, serek na chleb, woda do picia. To właśnie marki podziałały uspokojająco dla mojego serca jak balsam rozgrzewający na bolącą kontuzję. Co sprawia, że w obcym mieście czuję się jak u siebie? Czyżbym stał się pokoleniem McDonalda? Czyżby reklamy decydowały o tym, co uważam za swojskie? Co decyduje nagle, że całkowicie obce miejsce nagle staje się swojskie i jakby bardziej „moje”? 

Pieprzony hipochondryk
Przemoczone buty. Nie mija pięć minut, przechodzę niecały kilometr, a już mam wilgotne skoki i mokre skarpetki. Drażnią mnie przy każdym postawionym kroku. Jestem pieprzonym hipochondrykiem, dlatego nie mogę przestać o nich myśleć. Przeprowadzam zupełnie nieoczekiwanie wywiad, a ja wciąż myślę o tym, że jest mi mokro i nieprzyjemnie. Słowa informatora przeciekają przeze mnie.
Cały dzień myślę o tym, co mam umieścić na blogu. Martwi mnie również to, czy wysnuję z tego jakąś ogólną refleksję, olśniewającą błyskotliwością myśli i ociekającą subtelnością dowcipu, by zapunktować u prowadzącego i by ten, który to czyta, nie miał poczucia zmarnowanego czasu. Wiadomo, wilk syty i owca cała. A ja mam po prostu przemoczone skoki!
Paweł Wielopolski




*
Jak to się często zdarza, pierwsze wrażenie, w moim przypadku z okna pociągu, może być nie tyle mylne, co nie docierać do wszystkiego, czyli "całej złożoności obrazu". Tak też jest w przypadku Sokółki.
Wyjście w „teren” nieubłagalnie weryfikuje wcześniejszy obraz: odsłania różnorodność tej, nie tak znowu wielkiej, miejscowości. Rynek, nazywany tu głównym placem, może poszczycić się piękną cerkwią. W innym, ale nie szczególnie oddalonym miejscu natrafimy na okazały katolicki kościół. Poszukiwanie informatorów do wywiadów doprowadza do kolejnego zakątka, w którym stoi rzeźbiony drewniany słup. Widnieją na nim symbole odnoszące się do różnych współistniejących tu wyznań: katolickiego, muzułmańskiego, prawosławnego i judaistycznego. Fakt ten skłania do refleksji. W ilu miastach Polski można podziwiać tego typu zróżnicowanie? O czym ono świadczy, czym jest dla miejscowych?
Dla obserwatora owa wielość to przejaw potrzeby zaakcentowania przez tutejszych własnego miejsca. Wielość miejsc w jednym? Jedność w wielości? Optyka takiej refleksji z pewnością łagodzi wszędobylski, poszarpany i nieładny krajobraz sokólskich małych blokowisk, jak też  nachalną prostotę barw lokalnych marketów Biedronki czy Lewiatana…
            Kolejny dzień zbliża mnie do lokalnej codzienności. Wracam myślą do  wielokulturowości. Czym ona jest?  Respektowaniem odrębności? Ktoś z zapytanych przez mnie stwierdził jakoś tu żyjemy ze sobą dosyć dobrze. Czy ta osoba miała na myśli także Tatarów? Można odnieść wrażenie, że to właśnie ta grupa stanowi ową odrębność, mimo tylu wieków wspólnego zamieszkiwania. Być może stało się to za sprawą turystów, których zainteresowanie, czyni z tej grupy novum. Mimo że Tatarzy zawsze tu byli, to, jak zwracają uwagę rozmówcy, oni teraz się ujawnili.
Być może dla ludzi mieszkających tutaj,  to sąsiedzi, lecz dla nas – badających – są zagadką. Nawet w dobie globalizacji…
Ewa Krygiel
*
Kruszyniany to mała wieś niedaleko Sokółki. Mieszkańcy zwykli mawiać żartobliwie, że brak im czasu na pracę. Skąd to zabawne powiedzenie?
Tutaj, obok siebie, żyją prawosławni, katolicy i muzułmanie, a każdy współmieszkaniec to dobry znajomy, przyjaciel, który powinien znaleźć się przy rodzinnym, świątecznym stole. A przecież okazji do świętowania jest niemało: "dwie" Wielkanoce, prawosławna i katolicka, uroczyste zakończenie muzułmańskiego ramadanu, kolejne weselne przyjęcia z okazji zaślubin małżeństw mieszanych, Sabantuj - tatarskie święto pługa…
 Słysząc od miejscowych o niekończącym się świętowaniu, przejezdni, nawet jeśli nie uwierzą w żart o braku czasu na pracę, to i tak zachwycą się atmosferą tej miejscowości, charyzmą przewodnika – rodowitego Tatara,  albo – jak mawiają miejscowi – dziewiczym pięknem krajobrazu podlaskiego. Może część z nich zapamięta to miejsce na dłużej? Zrozumie i poniesie dalej w świat dobre wiadomości, które zrównoważą te złe, którymi bombardują nas codziennie media?  Może turyści odwiedzający Kruszyniany przekażą dalej, że wyznawcy różnych religii i wyznań mogą żyć obok siebie nawet w przyjaźni i pracować dla dobra własnej miejscowości?

Magdalena Chojnacka

*

Gdzie leży granica wielce osławionej wschodniej gościnności? Czy niepewność związana z  wkraczaniem na cudze podwórko (w sensie dosłownym i metaforycznym) jest uzasadniona? Czym powodowana?
Poniekąd pojawienie się o umówionej godzinie przed bramą respondenta jest zachowaniem poprawnym, wytłumaczalnym. Jednak przekroczenie tego pierwszego progu – furtki bez dzwonka, który zapowiedziałby przybycie obcego – jest kontrowersyjne. Tym bardziej jeśli rychłe przekroczenie gościnnego progu wymaga obejścia niemal całego domostwa.
Do wątpliwości będących skutkiem, bądźmy szczerzy, wtargnięcia na teren informatora, można dodać jeszcze jedną: czy warto ryzykować w imię przeprowadzenia tylko jednego wywiadu, całą  własną skórę, kiedy zamiast gościnnego lokalsa, powita nas lokalny Burek strzegący jego domu?  Jak zatem wyjść obronną ręką z takiego ogródka, który wprost prowadzi do upragnionego rozmówcy, od którego dzieli nas tylko naciśnięcie dzwonka?

Agata Meller

Sokólskie dwie strony medalu


         Jak kształtuje się dotychczasowy obraz Podlasia na podstawie wypowiedzi „tutejszych”? Rozmówcy przyprawiają o pewien rodzaj dysonansu poznawczego. Z jednej strony dostarczają sielskiej wizji koegzystujących ze sobą przedstawicieli różnych wyznań, którzy zawierają trwałe przyjaźnie, bądź wchodzą w mieszane związki małżeńskie (katolicy z prawosławnymi), bo przecież nic nie może stanąć na drodze „prawdziwej miłości”. Z drugiej zaś przytłaczają wizją permanentnego bezrobocia, ciężkiej sytuacji materialnej i braku perspektyw. Na podstawie tych dwóch stron medalu staramy się uzyskać spójną odpowiedź na pytanie jednego z respondentów „co to znaczy Podlasie? Sokółka to Podlasie?”. Czy uda nam się ją sformułować w czasie tego wyjazdu?

Agata Meller




*
Cud w Sokółce to wydarzenie wciąż żywe w tej miejscowości. Rozwija się ruch pielgrzymkowy, a mieszkańcy opowiadają o niezwykłych uzdrowieniach. Często też wspominają o bezrobociu, narzekając, że tu nic nie ma i że brak zakładów pracy. Słuchając ich opowieści o trudnych stronach życia, można by pomyśleć, że w tym miejscu faktycznie potrzeba cudów…
Na pytanie o to, jak chcieliby rozwiązywać swoje egzystencjalne problemy, w odpowiedzi padają interesujące propozycje. Społeczność ta, w istocie, ma pomysły na to, jak podnieść swój standard. Wobec tego nasuwa się myśl, że do cudów jest bliżej, niż się wydaje. Pozostaje tylko jedno pytanie. Czy nasi rozmówcy i pozostali mieszkańcy zechcą przystąpić do działania?

Magdalena Chojnacka

*
Zastanawiające jest dlaczego podczas wywiadu tak gładko udaje się przejść przez temat rodziny? Respondent nie czeka na koło ratunkowe w postaci wskazówek od przeprowadzającego wywiad. Ba,  stara się sam wprowadzić narrację na tory uznane przez siebie za właściwe. Jednym tchem wyrecytuje liczne zawody przodków, porównując ich do dzisiejszych, niezaradnych ludzi. Z tęsknotą powróci do smaków z dzieciństwa, niekiedy ganiąc samego siebie, że nie przygotowuje zapomnianych już potraw. Niespodziewanie uraczy nas opowieścią o wyrobie mydła z „padniętych kur”, albo zatęskni za świątecznymi spotkaniami „przy wódeczce”. Pozornie - dla badającego - temat prosty i przyjemny. Tak, naprawdę wyjątkowo delikatny. Bo, jak między wódkę a zakąskę wcisnąć jeszcze rozmowę na tematy, które powinniśmy zgłębiać?

Kaśka Schinkel

*
Wielokulturowość pojawiła się ponownie, dzisiaj pod postacią słów. Przywołana przez respondentkę, wydawała się być bardziej abstrakcyjna, niż podczas poszukiwania materiału do eseju fotograficznego…
Wielokulturowość potocznie jest tu kojarzona z wielością wyznań, które łatwo rozpoznać po odpowiednich świątyniach i cmentarzach, a także z grupą Tatarów zamieszkującą te tereny. Czy fakt, że Podlasie jest tak różnorodne znaczy to samo co Podlasie  wielokulturowe?
Im bliżej świątyń, praktykowania trzech wyznań, historii Żydów i Tatarów, polsko-białoruskich kontaktów, tym bardziej "te kultury i ich wielość" stają się rozmywającymi się konstruktami…
                                                                                              Oktawia Szreniawa