środa, 10 kwietnia 2013

Młodzi, starzy, czyli po sąsiedzku, na ławeczce


Starsi rozmówcy, z którymi udało mi się porozmawiać twierdzą jednogłośnie, że brakuje im dawnego kontaktu z sąsiadami. Symbolem spotkań staje się mityczna ławeczka przed domem. Im więcej o takowej słyszę, tym bardziej się rozglądam, ale nie zauważyłam żadnej. Ponoć po skończonej pracy czy w niedzielę siadało się przed domem, zachęcając przechodnia do rozmowy już samą swoją obecnością. Ławeczka znała wszystkie plotki w miejscowości, wysłuchiwała niezliczonej ilości piosenek, gromadziła ludzi w jednym miejscu i, co niezrozumiałe dla większości, przegrała z telewizorem czy komputerem.
Badacz stara się stworzyć namiastkę ławeczki. Przycupnąć z informatorem i porozmawiać o tym jak było kiedyś, a jak jest teraz. Namiastka jednak pozostaje namiastką. Nie łączą nas wspólne historie, nie stoczymy sporu, jak było naprawdę, nie wymienimy wspomnień sprzed wojny czy za komuny. A to właśnie te cegiełki budowały ławeczkę i dalej drzemią gdzieś głęboko w człowieku.                                                                                          Dlatego niektórzy wychodzą do miasta i poszukują innych chętnych, by podebatować. I znajdują ich przy wspominanym już na blogu słupie. Traci tu na znaczeniu pora spotkania, nie trzeba siedzieć i wyglądać, bo ktoś na pewno się zjawi. Nie ma wspólnego muzykowania, ale jest parę nekrologów, więc warto porozmawiać o zmarłych, których dotyczą. Toczy się całkiem swobodna gadka, zupełnie jak na własnym podwórku. Nikt nie dba czy ktoś obcy słucha, zdarzają się też niepochlebne komentarze. Niby nic specjalnego. Ludzie się witają, rozmawiają i żegnają. Ale zjawiają się następnego dnia i następnego. Czy ktoś zatęskni za spotkaniami przy słupie, jeżeli zniknie jak ławeczka?                                                           
Kaśka Schinkel

*
Dobry sąsiad to instytucja, to inwestycja na lata, która pozwala cieszyć się pomnożonym kapitałem. Dobry sąsiad jest w cenie. By nim zostać potrzebna jest umiejętność wyczuwania subtelnej granicy oddzielającej obojętność od nadgorliwej ciekawości, to wrażliwość na niuanse, interweniowanie wyłącznie w ostateczności. Taki sąsiad potrafi uczynić się niekiedy kalekim: przymknąć oko na coś, zaniemówić, pozwolić się ogłuszyć, zgodnie ze słowami pewnej Sokółczanki nie widzi za dużo i nie słyszy za dużo. Odpowiednich kompetencji do balansowania pomiędzy ofiarnym poświęcaniem uwagi czyjemuś domostwu pozostawionemu na chwilę bez opieki np. w czasie wakacji, a ciekawością ocierającą się o wścibstwo nabywa się z czasem, w trakcie procesu zacieśniania więzi i wzajemnego docierania, poznawania się mieszkańców.
Sąsiad sokólski jest przykładem modelowym: wystarczająco bliski by czuwać i wystarczająco daleki by zapewnić dystans i zachować intymność.
Agata Meller
*
Po raz kolejny została nam ukazana słynna dobroć i otwartość mieszkańców Sokółki. Niczym kochana babcia, która z dobrego serca wmusza we wnuczkę jedzenie, przeurocza gospodyni uraczyła nas przysmakami, które pod cichym przymusem trzeba było zjeść. Jedno jest pewne, śmierć głodowa nam nie grozi. Również apetyt na wiedzę został zaspokojony, nie zabrakło wzruszeń i śmiechu. Zadziwiające, że po raz pierwszy czuć było swobodę i takie ciepło, które biło od gospodarzy, żadnych uprzedzeń i krzywych spojrzeń, jedynie dobro i szczery uśmiech. Zatęskniłam za swoimi babciami…
Magda Kuriata
*
Istnieje podział w Sokółce! Nie rozgrywa się on na poziomie wyznania czy narodowości, w tych sferach bowiem okazuje się, że wyobrażenie sokólskiej wielokulturowości jest sprawdzalne i uzasadnione, a przynajmniej często się do niego nawiązuje. Nie, podział ten jest zupełnie innego rodzaju. Zobrazowany został m.in. na jednej z sokólskich ulic. Oto bowiem prawą jej stronę zasiedlili mieszkańcy już ok. 40 lat temu, kiedy druga jej strona pozostawała pusta. Obecnie zaś zamieszkują ją w większości młode małżeństwa w dopiero co postawionych domkach jednorodzinnych. Ulica ma zatem dwie swoje strony dziadkową, jak to określiła pewna pani, oraz młodzikową.
Agata Meller


Raz, dwa, trzy, badacz patrzy


Z wyjazdu do Kruszynian, w czasie którego zgłębialiśmy wiedzę o mieszkających tam Tatarach, najbardziej podobał mi się spacer po cmentarzu. Mimo wpływów polskich, w postaci chociażby zdjęć na niektórych pomnikach, miejsce to posiada swoją wyjątkową inność. Kamienne nagrobki, hojnie otulone śniegową pierzyną, nie sprawiały wrażenia różniących się czymś więcej niż dwujęzycznością napisów i symbolem półksiężyca, od tych katolickich. Dopiero oprowadzający zmusił nas do wytężenia wzroku i zauważenia, że napisy na tablicach znajdują się po drugiej stronie płyty nagrobnej. Wiąże się to z tatarskim wyobrażeniem sądu ostatecznego. Oto powstający z grobu będą mieli owe napisy na plecach, co ułatwić ma aniołom odczytanie imion i nazwisk zbawionych.
O ile łatwiejsze zadanie stałoby przed badaczem, gdyby mógł „czytać” rozmówcę wprost z jego pleców. Chociaż częściej zdarza mu się oglądać tył tego, który na wywiad zgodzić się nie chce i ucieka prędko, by czasami nie narazić się na dłuższą rozmowę. Bez tych szczególnych umiejętności musimy pogodzić się z faktem, że do pewnych wiadomości nie będzie nam dane dojść, pewne okażą się nieweryfikowalne. Jeszcze inni zareagują na badacza, jak na babę jagę z popularnej zabawy dla dzieci. Gdy tylko przestanie stać do nich plecami będą się starać nie rzucać w oczy, być mniej interesującymi, czy nawet udawać, że nic nie wiedzą. Ale badacz też „ma pod górkę”, bo nie każdy w danej miejscowości może się pochwalić silnymi plecam.
                                                                                           Kaśka Schinkel
*
Rozterki z pogranicza antropologii zaangażowanej
Anglia, Belgia, Włochy; Warszawa, Poznań, Gdańsk – nasi rozmówcy wskazują na miejsca, gdzie obecnie przebywają ich najbliżsi, sąsiedzi, znajomi. Trudna sytuacja materialna zmusiła wielu mieszkańców Sokółki do opuszczenia miasta, do poszukiwania pracy w innych miejscach, najczęściej za granicą. Firmy, w których do tej pory większość sokólszczan mogła znaleźć zatrudnienie, zwalniają swoich pracowników.
Mieszkańcy wskazują, że głównym problemem w mieście jest wysokie bezrobocie. Ciężko im odpowiedzieć na pytanie jak poradzić sobie z tym problemem w inny sposób niż większość, szczególnie młodych osób robi teraz – emigruje.
Z drugiej strony sokólszczanie mają świadomość wysokiej atrakcyjności turystycznej swojego miejsca. Są przekonani, że turystów przyciąga ich region: piękno krajobrazów, bogactwo walorów przyrodniczych i antropogenicznych. Czy rozwój turystyki mógłby być rozwiązaniem problemów ekonomicznych sokólszczan? Czy mieszkańcy byliby przychylni dla większego ruchu turystycznego? Nasi rozmówcy mówią o sobie, że są społecznością otwartą, której sprawia radość każdy gość w mieście.
Czy antropolog mógłby poddawać mieszkańcom jakieś pomysły na poprawę sytuacji? Rozmówcy mówią nam, początkującym antropologom, że nawet jeżeli chcą coś zmieniać, ogólna sytuacja prawno-polityczna w kraju nie do końca im to umożliwia.
Czy badania, takie jak nasze, mogłyby zwrócić uwagę rządzących na problemy i potrzeby ludzi – szczególnie żyjących w małych społecznościach? Anglia, Belgia, Włochy...

       Magdalena Chojnacka

 *
Wielość informacji i emocji z dnia dzisiejszego powoduje, że pilnie poszukuję granicy między tym, czego my oczekujemy od rozmówców, którzy wpuszczają nas w swoją codzienność, a tym, co oni są gotowi dzielić z nami, ludźmi obecnymi w ich życiu na jedno popołudnie. 
                                                                                    
                                                                                                       Oktawia Szreniawa

                                                                          *
Zmęczenie materiału. Szalenie ciekawym jest poznawanie coraz to nowych osób, jednak nadmiar w żadnej postaci nie jest dobry. Lawina informacji, która stoczyła się na mnie dzisiaj, pogrzebała mnie żywcem. Etyko, gdzie jesteś?
Czy moje przyzwolenie, by rozmówca sam narzucał tempo i snuł opowieść obok tematu wywiadu, może być zgubne dla celu badań? Czy za każdym razem, gdy właśnie tak zmięknie nam serce, zapłaci się za to wielogodzinną i żmudną selekcją transkrybowanego materiału? Czy kiedy zaufamy metodzie śnieżnej kuli i wpadniemy w sąsiedzką sieć polecanych nam osób, faktycznie wytrzymamy tempo? Dziś sieć była zbawienna, ale mam też wrażenie, że dwa długie wywiady pod rząd, to zdecydowanie zbyt wiele...
         
Magda Kuriata

Podróż w czasie


Matka Boska Ostrobramska w tympanonie sokólskiego kościoła czuje się jak u siebie w domu. Okoliczni mieszkańcy często wspominają jej rodzinne miasto. Wszak Wilno do niedawna było siedzibą Związku Tatarów Rzeczypospolitej Polskiej i stolicą tutejszej archidiecezji. W wielu rodzinach wciąż żywe są tradycje świąteczne rodem z mickiewiczowskich ziem. Z nostalgią wspomina się tu też nasze Grodno. Może dlatego właśnie ulicą Grodzieńską można dojść do wszystkich najważniejszych w Sokółce miejsc. Myliłby się jednak ten, kto – zwiedziony kredowym napisem K+M+B 1011 napotkanym na sokólskich drzwiach – myślałby, że tutejszy czas stanął w miejscu. Wszak ulica Grodzieńska płynnie przechodzi w Białostocką, a tutejszą teraźniejszością interesuje się nawet TVN.

Michalina Januszewska

*
Większość osób przeprowadziła już przynajmniej dwa wywiady. Część z nas decyduje się zaprosić swoich rozmówców do gościnnego Muzeum Ziemi Sokólskiej, gdzie zawsze można znaleźć spokojny kąt sprzyjający rozmowie. Ciekawe są opowieści starszych mieszkańców, którzy zwracają uwagę na eksponaty z wystawy muzealnej. Przed kilkudziesięcioma laty były one dla informatorów przedmiotami codziennego użytku. Można by rzec, historia jest w istocie żywa, kiedy opowiadają ją ludzie…
 
  Magdalena Chojnacka

Nie jestem dziś w sosie, więc napiszę o bigosie

Wydawać by się mogło, że podlaska wielokulturowość to taki groch z kapustą – w jednej klatce sokólskiego bloku spotkać można katolików, prawosławnych i muzułmanów, powiązanych sąsiedzką przyjaźnią. Parafianie od świętego Antoniego marzą o pielgrzymce na Grabarkę i bawią się na tatarskich weselach, a ci od Aleksandra Newskiego przychodzą oglądać eucharystyczny cud. Przepis na udaną wspólnotę przypomina jednak bardziej wigilijny bigos z fasolą. Gdy wrzuci się wszystko wymieszane do jednego garnka, potrawa wychodzi rozlazła i do niczego. Kluczem do sukcesu jest uszanowanie różnic poszczególnych jego składników i zachowanie ich odrębności. Gotować je należy osobno, zgodnie z ich specyfiką i połączyć w dostrzegalną z zewnątrz przepyszną całość dopiero tuż przed podaniem.
                                                                                               
 Michalina Januszewska

*
Mówi się, że przez żołądek trafia się do serca. I chociaż to badacz powinien starać się wkraść w łaski informatora, to zazwyczaj ten drugi uraczy pierwszego posiłkiem i smakowitą opowieścią. Stół ugina się od przysmaków, swojska kiełbasa kusi zapachem, a Ty nieszczęśniku bij się z myślami, czy jakości nagrania bardziej zagrozi szelest worka z chlebem, czy burczenie w brzuchu.
Wątpliwości, ale nieco innej natury, dosięgają też samych respondentów. Kością niezgody okazuje się kiszka ziemniaczana. Trudno ustalić wspólną wersję, na które święta się ją przyrządza, a im dłużej rozmowa się toczy, tym częściej kiszka ze świątecznego stołu zostaje przeniesiona na ten codzienny. Jak się okazało, mogą istnieć obok siebie dwie wersje, jedna nie szkodząc drugiej. To trochę tak, jak z pierogami. Z rodzinnej wigilii znamy te z kapustą i grzybami. Natomiast Podlasie serwuje nam wersję grzybową i kapuścianą oddzielnie. Nie trzeba czegoś mieszać, by mogło stanąć razem na jednym stole.

Kaśka Schinkel


*
Jak się pije tu na Wschodzie? W rytm podlaskiej gościnności. Gdy rozmowa trwa i jest przyjemnie, w końcu pada propozycja od zachęconego sytuacją gospodarza i współmieszkańców, by skosztować dobrego trunku.
W czasie pierwszej wizyty, najpierw likier zachwalany jako czysty spirytus. Wszyscy wznoszą kieliszki na odpowiedni sygnał, równo. W następnym domu miło smakuje cytrynówka… Kiedy jednak próbuję rozłożyć siły i dopić później, moja rozmówczyni woła do dna. Po chwili, widząc moje wahanie, zwraca się do męża nie lej już więcej dziewczyneczce…
Gdy wyłączam dyktafon, dowiaduję się, że samogon przyrządza się w lasach przy księżycu, ale jak ze śmiechem stwierdza rozmówca tutaj nikt przecież sam czegoś takiego nie robi…

Barbara Kwaśniewska

*
Piękny dzień, nasycony kolorami, słońcem, nową wiedzą, śmiechem i dobrym jedzeniem. Przełamanie stereotypów o muzułmanach okazało się dziecinnie proste, przynajmniej dla ludzi, z którymi mieliśmy przyjemność się spotkać.
Prócz pokarmu duchowego, nasze ciała również zaznały nie lada uczty, gdy zostaliśmy uraczeni przepysznym tradycyjnym tatarskim jadłem, w którym nuta swojskości zmieszała się z niepowtarzalnym smakiem pierekaczewnika, kołdunów, pieremiacza, kibin, halvy, kardamonu i cynamonu…
                                                                                                     
Magdalena Kuriata