Starsi
rozmówcy, z którymi udało mi się porozmawiać twierdzą jednogłośnie, że brakuje
im dawnego kontaktu z sąsiadami. Symbolem spotkań staje się mityczna ławeczka
przed domem. Im więcej o takowej słyszę, tym bardziej się rozglądam, ale nie
zauważyłam żadnej. Ponoć po skończonej pracy czy w niedzielę siadało się przed
domem, zachęcając przechodnia do rozmowy już samą swoją obecnością. Ławeczka
znała wszystkie plotki w miejscowości, wysłuchiwała niezliczonej ilości
piosenek, gromadziła ludzi w jednym miejscu i, co niezrozumiałe dla większości,
przegrała z telewizorem czy komputerem.
Badacz
stara się stworzyć namiastkę ławeczki. Przycupnąć z informatorem i porozmawiać
o tym jak było kiedyś, a jak jest teraz. Namiastka jednak pozostaje namiastką.
Nie łączą nas wspólne historie, nie stoczymy sporu, jak było naprawdę, nie
wymienimy wspomnień sprzed wojny czy za
komuny. A to właśnie te cegiełki budowały ławeczkę i dalej drzemią gdzieś
głęboko w człowieku. Dlatego niektórzy wychodzą do miasta
i poszukują innych chętnych, by podebatować. I znajdują ich przy wspominanym
już na blogu słupie. Traci tu na znaczeniu pora spotkania, nie trzeba siedzieć
i wyglądać, bo ktoś na pewno się zjawi. Nie ma wspólnego muzykowania, ale jest
parę nekrologów, więc warto porozmawiać o zmarłych, których dotyczą. Toczy się
całkiem swobodna gadka, zupełnie jak
na własnym podwórku. Nikt nie dba czy ktoś obcy słucha, zdarzają się też
niepochlebne komentarze. Niby nic specjalnego. Ludzie się witają, rozmawiają i
żegnają. Ale zjawiają się następnego dnia i następnego. Czy ktoś zatęskni za
spotkaniami przy słupie, jeżeli zniknie jak ławeczka?
Kaśka Schinkel
*
Dobry
sąsiad to instytucja, to inwestycja na lata, która pozwala
cieszyć się pomnożonym kapitałem. Dobry sąsiad jest w cenie. By nim
zostać potrzebna jest umiejętność wyczuwania subtelnej granicy oddzielającej
obojętność od nadgorliwej ciekawości, to wrażliwość na niuanse, interweniowanie
wyłącznie w ostateczności. Taki sąsiad potrafi uczynić się niekiedy kalekim:
przymknąć oko na coś, zaniemówić, pozwolić się ogłuszyć, zgodnie ze słowami
pewnej Sokółczanki nie widzi za dużo i
nie słyszy za dużo. Odpowiednich kompetencji do balansowania pomiędzy
ofiarnym poświęcaniem uwagi czyjemuś domostwu pozostawionemu na chwilę bez
opieki np. w czasie wakacji, a ciekawością ocierającą się o wścibstwo nabywa
się z czasem, w trakcie procesu zacieśniania więzi i wzajemnego docierania,
poznawania się mieszkańców.
Sąsiad
sokólski jest przykładem modelowym: wystarczająco bliski by czuwać i
wystarczająco daleki by zapewnić dystans i zachować intymność.
Agata Meller
*
Po raz kolejny została nam ukazana słynna dobroć i
otwartość mieszkańców Sokółki. Niczym kochana babcia, która z dobrego serca
wmusza we wnuczkę jedzenie, przeurocza gospodyni uraczyła nas przysmakami,
które pod cichym przymusem trzeba było zjeść. Jedno jest pewne, śmierć głodowa
nam nie grozi. Również apetyt na wiedzę został zaspokojony, nie zabrakło
wzruszeń i śmiechu. Zadziwiające, że po raz pierwszy czuć było swobodę i takie
ciepło, które biło od gospodarzy, żadnych uprzedzeń i krzywych spojrzeń,
jedynie dobro i szczery uśmiech. Zatęskniłam za swoimi babciami…
Magda Kuriata
*
Istnieje podział w Sokółce! Nie rozgrywa się on na
poziomie wyznania czy narodowości, w tych sferach bowiem okazuje się, że wyobrażenie
sokólskiej wielokulturowości jest sprawdzalne i uzasadnione, a przynajmniej
często się do niego nawiązuje. Nie, podział ten jest zupełnie innego rodzaju.
Zobrazowany został m.in. na jednej z sokólskich ulic. Oto bowiem prawą jej
stronę zasiedlili mieszkańcy już ok. 40 lat temu, kiedy druga jej strona
pozostawała pusta. Obecnie zaś zamieszkują ją w większości młode małżeństwa w
dopiero co postawionych domkach jednorodzinnych. Ulica ma zatem dwie swoje
strony dziadkową, jak to określiła pewna pani, oraz młodzikową.
Agata Meller